Print Friendly and PDF

Ciasto marchewkowe ze słonym karmelem i polewą czekoladową

 

www.chleby.info

Już kiedyś gdzieś na blogu wspominałem, że bardzo lubię ciasto marchewkowe. Jak muszę (lub chcę) zrobić jakieś proste ciasto, to wybór zawsze pada na marchewkowe. Dodatkowo, uwielbiam słony karmel. Czekoladą też nie gardzę (zresztą co za stwierdzenie, a znacie kogoś, kto gardzi?). Pomysł na to ciasto chodził mi po głowie naprawdę już od dawna. Od bardzo dawna. Koniecznie chciałem je zrobić. A to z kolei przypomina mi pewną zabawną historię. Właśnie historię o czymś, co też koniecznie chciałem zrobić. Opowiem wam, zanim przejdziemy do przepisu.

 

www.chleby.info
 

Zadzwoniła do mnie jakaś kobieta i pełnym miodu głosem oświadczyła, że mi gratuluje. Że drugi etap to już wysokie progi i w ogóle, że teraz dobrze by było, żebym potwierdził świetne wrażenie z pierwszego etapu. Nie miałem pojęcia o co chodzi, ale jakoś tak odruchowo w to wszedłem i radośnie potwierdziłem chęć uczestnictwa w tymże. Po odłożeniu słuchawki przeskanowałem przestrzeń między uszami i coś sobie przypomniałem. Jakiś ponadroktemu wysłałem aplikację do Wielkiej Firmy na Bardzo Ważne Stanowisko czyli kreatywny kopik – trochę artysta, a trochę rzeźbiarz. Taki od słów rzeźbiarz. Wtedy myślałem, że przyda się wsparcie przed skokiem na własną działalność i chętnie zmierzę się z wyzwaniem, jakie stawiają wielkie, poważne projekty ogromnego przedsiębiorstwa. Tyle, że to było wtedy. Teraz to nie było mi do niczego potrzebne. No ale od dawna chciałem pójść na rozmowę w sprawie pracy mając rzeczoną pracę w nosie. I na końcu wyjść jak na westernie. Tak dupą zarzucając śmiesznie. No to fru.

Wbiłem, w jednorzędówce zapiętej na ostatni guzik, do szklanego wieżowca w centrum pięć minut przed czasem i przedefilowałem przez wszystkie bramki, zasieki, blokady, czytniki z łagodnym uśmiechem profesjonalisty, który wie co do czego służy i nie boi się burzy, bo jest już duży. Na tysiącosiemsetpięćdziesiątym piętrze rozpościerało się królestwo, którego bram – szklanych drzwi wielkości wrót od stodoły ze wsi potiomkinowskiej – strzegła ekstra dupa z profesjonalnym uśmiechem i plakietką na cyckach miseczka deplus.
– Witam, Jolanta Rybak – wyciągnęła rękę na powitanie. – Pan Paweł, prawda?
– Witam. Owszem – potwierdziłem ściskając jej rybią dłoń.
– Dobrze, że pan już jest, zaraz przekażę szefowi haeru i będziecie mogli panowie porozmawiać. Napije się pan czegoś? – deplus profesjonalnie zafalowały.
Zastanowiłem się przez moment na co miałbym ochotę. Tak najbardziej.
– Może być herbata – podjąłem po chwili. – Z owoców lychee. Z miodem. Dziękuję.
– Yyyyy, dobrze, zaraz sprawdzę – wybrnęła Jolanta i wpuściwszy mnie do gabinetu za szkłem, pomknęła w swoich szpilkach z czerwoną podeszwą w głąb biura.
Gabinet był wielkości stadionu, z widokiem na panoramę miasta ze szczególnym uwzględnieniem centrum.
Po kilku chwilach do gabinetu wszedł pyzaty-ale-chudy okularnik we wszystkim za ciasnym. Portki, kamizelka, marynarka – wszystko to opięte i za małe. Trochę jakby się w Smyku ubierał. Do tego chyba nie oddychał.
– Cześć, Andrzej Wrachło – przedstawił się konkretnie i zasiadł za biurkiem. Wyglądał jak Kraśko czy coś w tym stylu.
Usiadłem naprzeciwko i zainteresowałem się widokiem za oknem, podczas gdy Andrzej Wrachło wnikliwie studiował moje si wi.
– Taaaaak… – zagaił po dłuższej chwili. I tak brwiami do góry falę zrobił. Ekstra. Niezły trick. Przestałem się dziwić, skąd miał tę robotę.
Wjechała herbata. Czarna. Bez miodu. Ej, no kurwa.
– Masz widzę doświadczenie w budowaniu zespołów, tak? – haerowiec na bezdechu przeładował działo.
Chwilowo moją uwagę pochłaniał brak łyżeczki, więc trochę Andrzej Wrachło zszedł na drugi plan. Rozejrzałem się po okolicy. Wszystko sterylne, płaskie, przezroczyste i nigdzie nie było łyżeczki.
– O, a tu widzę, że w zainteresowaniach masz wpisane graffiti. Opowiesz coś więcej?
Siorbnąłem. Bez miodu i bez łyżeczki to jednak słabo.
– Latam nocami po bocznicach na bombingu, macham wrzut i spieprzam przed sokistami – wyjaśniłem konkretnie. – Drabinkę w zeszłym tygodniu zgubiłem.
– Co?! Jak to?! – fala z brwi zrobiła rundę honorową.
– Normalnie, rozkładaną taką, czasem nasyp nie wystarcza, musisz na czymś stanąć.
– Ale jak to przed sokistami? – Andrzej dziwił się jak posłanka Hojarska pytaniom na maturze.
– No jak złapią to przesrane, łomot albo sanie, to zależy.
– Sanie?
– Sankcje. Jak sprawę założą. Wiesz, mienie publiczne i te wszystkie rzeczy.
Widząc okrągłe oczy szefa haeru postanowiłem sprytnie wykorzystać okazję.
– Masz łyżeczkę?
– Co? – Andrzej ciągle mentalnie siedział na bocznicy z sokistami.
– Łyżeczkę. Nie zamieszało mi się – wskazałem brodą na herbatę.
– Co się… Aaaaa, no tak, jasne – załapał, podniósł się zza biurka i wyjrzał na korytarz. Coś tam poszeptał i dziarsko wrócił za biurko.
Chwilę się pokokosił wpasowując w funkcję. Usłyszałem klik i Andrzej Wrachło zaskoczył na stanowisko.
– Na czym to my… – podjął wątek. – A właśnie. Zainteresowania. Coś jeszcze, czego tu – postukał w si wi – nie ma?
Zmarszczyłem czoło.
– Ludki strugam. Z kory takie – wykonałem nieokreślony gest rękami.
– Co, przepraszam, robisz?
– Kozikiem strugam ludki. Oczy, uszy, nos, no wiesz, twarz – starałem się objaśnić możliwie najdokładniej. – I dalej korpusik, nóżki, butki takie, podstawka. Różne – podsumowałem triumfująco.

Deplus przymocowane do Jolanty przyprowadziły łyżeczkę. Elegancko. Zdjąłem marynarkę i spod niej wychylił się królik siedzący na sedesie, którego miałem na koszulce. Andrzej sapnął. Trochę go sytuacja zaczęła przerastać.
Opanował się jednak dość szybko, sieknął łyka kawy z profesjonalnie niedbałym ruchem metką-do-mnie nad białym rozentalem i ruszył dalej. W sensie, że zasypał mnie pytaniami. A to, a śmo, a kiedy, a wtedy, w którym roku, skąd, którędy. W międzypytania Andrzej Wrachło wtykał ociekające złotem/kadzidłem/mirrą peany na cześć Wielkiej Firmy, które, w założeniu, miały mnie zmotywować do zaciekłej walki o oferowane stanowisko. Tymczasem ja na wszystkie pytania odpowiadałem z wdziękiem opóźnionego w rozwoju pracownika Centrali Rybnej w Opocznie po szesnastogodzinnym dyżurze. Raczej nie wiem, nie mam pojęcia, obawiam się, że nie doczytałem, wolałbym się nie wypowiadać, bo nie było mnie wtedy w Polsce, brałem leki przeciwzakrzepowe i mocno po nich świrowałem i tak dalej w tym stylu. W pewnym momencie bieguny rozmowy niepostrzeżenie się odwróciły i zacząłem odnosić wrażenie, że Andrzej coraz bardziej usiłuje mnie przekonać do oferowanego stanowiska, a ja wyrażam wolę wręcz przeciwną, co chwila podkreślając swoją jaskrawą niekompetencję. W odpowiedzi na to szef haeru, czując, że mu się wymykam, dostał jakiegoś amoku i postanowił ze wszystkich sił mnie jednak posiąść. Czyli, że pomogą mi przy organizacji kredytu i w ogóle załatwią formalności w banku. Plus darmowa benzyna.
Dobra, dość.
– Andrzej – próbowałem mu wejść słowo.
I dadzą mi specjalny pakiet socjalny. Albo kartę Benefitu. Albo to i to. Chyba, że już mam, no to wtedy to nie.
– Andrzej! – ponowiłem próbę.
I że będę mógł mieć małego drapieżnika. Takiego do dwóch kilo.
– ANDRZEJ! – huknąłem.
Jakbym zaciągnął ręczny. Andrzeja wyjebało na łuku. Urwał w pół zdania i spojrzał na mnie pytająco. Wreszcie złapaliśmy kontakt.
– Masz za małe ciuchy – powiedziałem patrząc mu w oczy.
– Słucham? – haerowski błysk konsternacji. Bezcenne.
– Nie słuchasz. Nie ma lychee. I miodu nie ma. Masz za małe ciuchy. To biurko jest za duże. Te wszystkie bramki, czipy, czytniki, karty mnie wkurwiają, a Jolka, ta przy wejściu, ma rybi uścisk. Nigdzie nie ma zjeżdżalni. Spójrz na mnie. W moim świecie jest koszulka ze srającym królikiem, browarek przy trzepaku, czasem jakaś rozróba i brudne paznokcie. A ty masz manikiur, zegarek wart sześć pensji i tę filiżankę rozentala. Nie spina się, łapiesz? Pierdolnąłbym kwitami po miesiącu.
Podniosłem się z krzesła i rozejrzałem dookoła.
– Fajny gabinet – powiedziałem kierując się ku drzwiom i zarzucając dupą. – No i ten widok… Czad.

O tak, zawsze chciałem to zrobić. Tak samo jak zawsze chciałem zrobić to ciasto ze słonym karmelem. Zatem pora już chyba na przepis.

 

PRZEPIS NA CIASTO MARCHEWKOWE ZE SŁONYM KARMELEM I POLEWĄ CZEKOLADOWĄ

 

Ciasto marchewkowe z słonym karmelem i polewą czekoladową – składniki

Ciasto:
500 g startej marchewki
250 g mąki
3 jajka
70 g oleju
110 g cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
2 łyżeczki przyprawy do piernika
1 łyżeczka cynamonu

Polewa:
100 g czekolady
50 g masła

Słony karmel:
200 g cukru
350 ml śmietany kremówki 36%
30 g masła
250 g serka mascarpone
Łyżeczka soli

Ciasto marchewkowe z słonym karmelem i polewą czekoladową – wykonanie

Najpierw zajmiemy się ciastem:

Marchewkę ścieramy na drobnych oczkach. Jajka z cukrem ucieramy mikserem na jasną gładką masę. Do masy jajecznej powoli dolewamy olej, wąskim strumieniem, wciąż ubijając. Następnie, cały czas ubijając, stopniowo dodajemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i sodą. Następnie dodajemy cynamon i przyprawę do piernika. Mieszamy i na koniec dodajemy odciśniętą marchewkę. Mieszamy dokładnie i otrzymaną masę wlewamy do tortownicy (o średnicy ok. 25 cm) wyłożonej papierem do pieczenia.

Ciasto pieczemy ok. 50 minut w 180 stopniach (koniecznie sprawdzamy patyczkiem czy już jest upieczone).

Po upieczeniu zostawiamy w uchylonym piekarniku do wystudzenia. W tym czasie przygotowujemy słony karmel. Zrobimy go w formie kremu z mascarpone.

Krem słony karmel:

Cukier wsypujemy do garnka i podgrzewamy na minimalnym ogniu. Cały czas obserwujemy cukier, bo karmelizacja nastąpi niemal z sekundy na sekundę i nie możemy tego przegapić. Gdy cukier zacznie się rozpuszczać i stanie się ciemno brązowy (ale nie przypalony) dodajemy masło i mieszamy aż dokładnie połączy się ze skarmelizowanym cukrem. Następnie dodajemy połowę śmietany i dokładnie mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Podgrzewamy jeszcze z minutę, zdejmujemy z ognia, dodajemy sól, mieszamy i zostawiamy do wystygnięcia. Gdy będzie zupełnie zimne dodajemy pozostałą śmietanę, mascarpone i miksujemy do uzyskania gładkiej jednolitej masy. Możemy schować na kilka godzin do lodówki do lekkiego stężenia.

Następnie długim nożem kroimy ciasto wzdłuż na dwie części. Dolną część smarujemy kremem karmelowym i przykrywamy górą. I bierzemy się za zrobienie polewy czekoladowej.

Polewa czekoladowa:

Pokruszoną czekoladę i masło wkładamy do rondelka i cały czas mieszając podgrzewamy na minimalnym ogniu. Aż uzyskamy aksamitną masę. Polewamy od góry całe ciasto i chowamy na 1-2 godzinę do lodówki.

Smacznego!

Polecamy również nasz przepis na baletki - biszkopciki z marmoladą.


www.chleby.info

Komentarze

  1. Dlugo czekalam na Twoje kolejne wspomnienie. Sama nie wiem co lepsze - te przepisy (naprawde swietne) czy
    te wspominki. Poprawiaja humor jedne i drugie.
    Serdecznie, z usmiechem pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze czekam na następny wpis a przepisy są ciekawe może coś dla diabetyków
    Pan wymyśli za chwilę święta spotkania,starsze panie jak ja lubią błysnąć.
    Ciekawym jedzonkiem,pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. witam i dziękuję za kolejną humoreskę,zawsze czekam na nie z niecierpliwością!ależ się uśmieję!.ciasto na pewno pyszne,ale nie zrobię bo nie mam dla kogo,a jak zrobię to sama wpie...e i du..a znowu urośnie! pozdrawiam serdecznie i czekam....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję, że tutaj jesteś. Zostaw komentarz, napisz, co sądzisz o blogu czy o tym konkretnym przepisie. Nie zostawiaj natomiast w komentarzu linków (ani do swojej strony, ani do żadnej innej) - chyba, że kontekst rozmowy tego wymaga. Jeśli interesuje Cię zareklamowanie się na blogu, to po prostu zajrzyj do zakładki "Współpraca".

Popularne posty