Print Friendly and PDF

Łatwe ciasto ze śliwkami

 

www.chleby.info

Czasami robię w kuchni naprawdę precyzyjne i skomplikowane rzeczy. Dokładnie odważam, precyzyjnie przelewam, mieszam, łączę. Czasami naprawdę jak w laboratorium. Z wykształcenia jestem chemikiem i momentami mam wrażenie, że bardzo mi to pomaga w kuchni. Czasami nawet pozwala mi lepiej zrozumieć pewne zachodzące procesy.

Jednak na blogu staramy się umieszczać potrawy proste, takie, które każdy może zrobić w zaciszu swojej kuchni. Zresztą lubimy proste potrawy. Ale dlaczego właściwie o tym wszystkim wspominam? Bo żeby nie zanudzać was suchymi przepisami staram się czasami również przemycić jakąś historyjkę. Nie inaczej będzie tym razem. A skoro zaczęliśmy od nauki, to i historyjka będzie naukowa. Absolutnie nie związana z gotowaniem, ale za to związana z moim wykształceniem. A skoro wspomniałem, że wykształcenie pozwala mi lepiej zrozumieć procesy kuchenne, to w sumie trochę z gotowaniem – w jakiś tam pokrętny sposób – związana. Niestety – jak to czasami w życiu bywa – momentami będzie nieco wulgarna. Ale co ja poradzę, naukowcy też ludzie i czasem jakiś bluzg im z ust wyskoczy. A że chcę pokazać dokładnie jak było, to i cenzurować tego nie ma sensu.

Było więc tak:

Widzieliście kiedyś na żywo prawdziwą naukową dyskusję? Ja miałem okazję wczoraj w jednej uczestniczyć. Przygotowałem prezentację o metylacji DNA (trudne zagadnienie, w dodatku to bardziej genetyka czy biotechnologia, nie chemia, więc nie bardzo miałem pojęcie o czym mówię), produkowałem się pół godziny, ale dobrze poszło. Ostatni slajd, na nim ”dziękuję za uwagę”, mówię:
– Dziękuję za uwagę. Czy ktoś ma jakieś pytania albo komentarze?
Atmosfera na sali trochę się rozluźniła. Głos zabrał doktor habilitowany Karwiński:
– Z całym szacunkiem, panie Pawle, według mnie pańska prezentacja zawierała szereg błędów. Po pierwsze, metylacja DNA…
Zaczęło się. Czułem się, jakbym schodził po schodach i nie trafił w stopień. Serce zamarło, po czym przyspieszyło do stu dwudziestu na minutę. Karwiński po kolei punktował wszystkie słabostki mojego wystąpienia
– …mam wrażenie, że przeczytał pan jedynie przeglądówki sprzed piętnastu lat, a i to pobieżnie. Czy pan w ogóle odróżnia metylację DNA od metylacji histonów?
– Panie docencie… ja… ja… – dukałem nieporadnie. To koniec. Obrona nie była możliwa. Cały mój wysiłek poszedł na marne, słońce zaszło za chmurami, a z nim nadzieja na zaliczenie seminarium. Zawiodłem i przegrałem.
Niespodziewanie inicjatywę przejął mój promotor, profesor Bujewicz.
– Szanowni państwo – zwrócił się do zebranych – z całą pewnością wszyscy słyszeliśmy żałosne wywody docenta Karwińskiego. Jakże jednak mamy traktować je poważnie, skoro pan docent, jak powszechnie wiadomo, ma małą i giętką pałę oraz lubi ssać męskie penisy?
Szmer uznania przetoczył się przez audytorium. Ludzie kiwali głowami, przychylając się do słów profesora.
– Panie profesorze – oburzył się Karwiński – Co to do cholery znaczy? Co ma długość mojego członka do metylacji DNA? A „męski penis” to masło maślane, zna pan jakieś „żeńskie penisy”? Pan obraża naukową dyskusję!
– Sam pan ją obraża swoją paskudną mordą, docencie Karwiński. W kwestii „męskich penisów” to tak, znam jednego właściciela „żeńskiego penisa” – pana, docencie, bo pan pizda jesteś. Pytał pan jeszcze, co ma długość pańskiego fistaszka, którego szumnie określił pan nazwą członka, do metylacji DNA? Ano to, że tankował pan wódkę z przemytu, zmetylowało panu kutasa i jego rozwój zatrzymał się na trzech centymetrach.
Widownia wybuchła śmiechem. Z osłupieniem obserwowałem tę scenę. Karwiński poczerwieniał jak burak, Bujewicz zaś, bez zażenowania, wyciągnął cygaro, zapalił je i zaciągnął się z satysfakcją. Ktoś z sali krzyknął:
– Brawo profesor Bujewicz!
– Kto wpuścił tego debila na salę? Wypierdolić Karwińskiego!
– Wypierdolić!
Docent poczerwieniał jeszcze bardziej, podszedł do Bujewicza i warczącym głosem zaczął mu dogryzać:
– Że niby ja mam jakieś braki? A co z panem, profesorze, co? Bujewicz-bezchujewicz! Stary impotent, bez viagry to nawet myśleć o ruchaniu nie może! Spójrzcie na niego, jakie cygaro wyciągnął, pewnie kompleksy ma! Lubi pan brać długie, grube rzeczy do gęby, co nie?
Profesor Bujewicz zaciągnął się cygarem, wypuścił dym prosto w twarz adwersarza.
– Chyba pana stary, docencie. Panie magistrze, proszę pocisnąć torpedę docentowi Kurwińskiemu – zwrócił się do mnie.
Rozgorączkowana publiczność pokazywała nas sobie z zaciekawieniem palcami. Karwiński był już skompromitowany, a do mnie należało jego ostateczne dobicie. Widownia oczekiwała świetnej wiązanki, mój promotor patrzył na mnie z nadzieją, Karwiński zaś próbował zamordować mnie wzrokiem. Wyprostowałem się, spojrzałem mu prosto w oczy i wyrzekłem.
– Pytał się pan, docencie Kurwiński, co wiem o metylacji. Wiem, kurwa, wszystko. I chuj pana obchodzi, z jakich źródeł korzystałem, bo i tak pewnie czytać pan nie potrafi. Jeśli moje wywody o metylacji DNA się panu nie podobały, to może mnie pan w dupę pocałować. Albo wała possać, tak jak pan lubi!
Docent skrzywił się nieprzyjemnie, wycelował oskarżycielsko palcem.
– Panie Pawle! Merytorycznie pana praca leży i kwiczy, to dno plus metr mułu, gówno psie i wie pan co?
– Co? – odparłem odruchowo. Mój błąd.
– Chujów sto!
Audytorium zaśmiało się. Dałem się zrobić jak dziecko. Karwiński uśmiechnął się triumfalnie, pewien zwycięstwa. Profesor niewzruszony palił swoje cygaro. Kiwnął przyzwalająco głową. Zripostowałem.
– W pana dupę, docencie Kurwiński! Tak, jak pan lubi!
Zerwała się owacja. Karwiński starał się coś odeprzeć, coś dodać, bronić, się, atakować, ale lud nie dał dojść mu do słowa.
– Wypierdalaj! Wypierdalaj! WY-PIER-DALAJ!
– Chuj ci na imię! Kurwiński, chuj ci na imię! Chuj ci na imię! – skandowali.
Biedny docent nie miał gdzie się schować. Usiadł na swoim miejscu, skurczył się w sobie i (choć wydaje się to niemożliwe) poczerwieniał jeszcze bardziej. Zasłonił twarz rękami. Nie wierzę. Triumfowałem. Wygrałem naukową dyskusję.
– Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania lub komentarze? Dla odmiany sensowne?
– Tak – podjął jeden z kolegów na sali – czy metylacja w obrębie intronów też może mieć znaczenie na skuteczność transkrypcji genów?
Uśmiechnąłem się. Z sali zaczęły padać coraz to nowe pytania, ja zaś odpowiadałem na nie zgodnie z moją wiedzą. Profesor Bujewicz dopalił cygaro i pokiwał głową z uznaniem.

Tak więc właśnie. Ta historia była dokładnie taka, jak przepis, który dzisiaj dla was przygotowaliśmy: prosta, łatwa i przyjemna. Taki też jest ten przepis, dlatego właśnie nazwaliśmy go łatwe ciasto ze śliwkami. Jest naprawdę łatwe, serio. Nawet jeśli nie macie ręki do ciast, to wam się uda. Ono nie może się nie udać. Wygracie z nim tak jak ja merytorycznie wygrałem tę naukową dyskusję.

www.chleby.info

PRZEPIS NA ŁATWE CIASTO ZE ŚLIWKAMI

Łatwe ciasto ze śliwkami – składniki

4 jajka
750 g śliwek
200 g masła
200 g mąki
200 g cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
Sok z jednej cytryny

Łatwe ciasto ze śliwkami – wykonanie

Śliwki myjemy, wyjmujemy z nich pestki. Zostawiamy żeby ociekły z wody.

Masło ucieramy mikserem, aż będzie bardzo jasne, niemal białe. Wtedy dodajemy na przemian po jednym żółtku i trochę cukru (cukier dosypujemy stopniowo, po łyżeczce) – cały czas oczywiście ucierając.

Z białek ubijamy sztywną pianę. Mąkę łączymy z proszkiem do pieczenia. Zmniejszamy obroty miksera do minimum i na przemian dodajemy łyżkę ubitego białka i łyżkę mąki, aż do wyczerpania składników. Na koniec dodajemy sok z cytryny.

Foremkę (nie większą niż 11x25 cm) wykładamy papierem do pieczenia (chyba, że macie silikonowe, wtedy nie wykładacie) i wlewamy ciasto. Na wierzchu układamy połówki śliwek. Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni, wkładamy ciasto i pieczemy 40 minut (do suchego patyczka).

Po wystudzeniu opcjonalnie można posypać cukrem pudrem i oblać lukrem.

Smacznego!

Polecam również nasz przepis na ciasto bez pieczenia z krakersami przekładane budyniem z czekoladową polewą.

 

www.chleby.info

 

Komentarze

Popularne posty