
Mówi się, że człowiekowi co ileś tam lat zmienia się smak. W sumie coś w tym może być. Być może do pewnych smaków człowiek po prostu dorasta, z pewnych z czasem wyrasta. Być może... Jeśli tak, to Madzia właśnie dorosła. Polubiła ruskie pierogi! Pierogi jako takie lubiła zawsze, ale akurat ruskie jej nie leżały nigdy. A tak się złożyło, że musieliśmy zrobić, bo dla kogoś robiliśmy, na zamówienie. No jak mus to mus, jak to mawiają jabłka przecierane na papkę (sorry za czerstwy żarcik, nie mogłem się powstrzymać). Zrobiliśmy więc i próbujemy. I nagle Madzia radośnie wykrzykuje: "o [cenzura]! Jakie to dobre!". Tak oto Madzia polubiła ruskie. Należałoby jeszcze udokumentować tutaj jeden fakt. Magdy babcia znana jest z tego, że doskonale gotuje, właściwie wszystko co wyjdzie spod jej ręki jest niezłe (a nawet więcej niż niezłe). I to od babci Madzia wszystkiego się uczyła. I tak siedzi Madzia, delektuje się tymi pierogami, które sami zrobiliśmy, w jej głowie kiełkuje myśl i nagle przemówiła: "A wiesz, babcia to jednak wcale tak dobrze nie gotuje". O proszę, uczeń przerósł mistrza. Ot co, mistrz kuchni pod bokiem mi tutaj rośnie :)
Jeszcze, zanim podamy przepis na te pyszności, garść informacji historycznych. Sporo osób myśli, że pierogi ruskie pochodzą z Rosji. Tymczasem w Rosji są one prawie nieznane. A skąd pochodzą? Otóż z Ukrainy. A nazwa wcale nie jest pozbawiona sensu. Przecież dawniej Ukraina była zwana Rusią. Stąd więc nazwa. Czasami też słyszy się nazwę pierogi galicyjskie. A to dlatego, że konkretnie pochodzą z Rusi Czerwonej, czyli Galicji Wschodniej. Na ogół podaje się je z okrasą ze skwarek i smażonej cebuli i/lub śmietany. Madzia na przykład lubi ze wszystkim na raz, a ja albo ze skwarkami i cebulą albo z kwaśną śmietaną. Idealnie też pasuje posypanie całości koperkiem lub bardzo drobno posiekanym szczypiorkiem. We Lwowie popularne jest posypywanie kminkiem. Ale kminek naszym przyjacielem nie jest, zdecydowanie się trzymamy na dystans. Kminkowi mówimy NIE. Ale może za kilka lat znowu się nam smak zmieni i kminek polubimy? Kto wie...
Tymczasem, zupełnie niepostrzeżenie, dotarliśmy do przepisu :)